Leon Niezawodowiec, czyli Nowy Człowiek z Breslau
- Spóźniony pociąg.
There’s a new man in town and he’s not fooling around
There’s a new man in town and he’s not putting down
People listen up, there is something that you ought to know
There’s a man coming your way
And he’s trying to free your soul
[Mighty Sam McClain „New Man in Town”]Rok 2020 zapamiętamy na długo. Jest to rok wielkich wydarzeń i nie-wydarzeń. W skali mikro i makro. Wielcy tego świata zasiedli do Wielkich Gier, walcząc o własne kariery oraz cudze pieniądze. I o wolność, bo oni – jak nikt inny – walczą o wolność „naszą i waszą”. Odchodzą ci, którzy trzęśli naszym światem – a inni, choć czas nadszedł, coraz bardziej odejść nie chcą. W szczególności nie chce ustąpić SARS-COV-2, pseudonim „covid”, znany jako koronawirus.
Nie o nim jednak, nie o tarczach rdzewiejących na pobojowisku, nie o miliardach złotych, nie o bilionach dolarów. Epidemia spowodowała tak wiele konsekwencji, że zapewne mało kto będzie pamiętał o opóźnieniu jednego pociągu. Miał dotrzeć 1 czerwca, obecny przyjazd zapowiadany jest na początek nowego roku. Ale przybędzie, to pewne jak w amerykańskim banku[1]. Wbrew zakazowi przemieszczania się przemyci jednego pasażera.
Dokładnie o północy 1 stycznia 2021 na Dworcu Centralnym wysiądzie spodziewany gość. Eberhard Pock. I zacznie się dziać…
Please go and tell somebody, hurry up and spread the news
The Mighty, Mighty Man is back in town
With some soul and some down home blues
[Mighty Sam McClain „New Man in Town”]Plagiat to oczywiście coś bardzo złego. Jednak jeszcze gorsze jest niewykorzystywanie cudzych pomysłów gdy są dobre. Posłużyłem się tu oczywistym połączeniem dwóch, tworząc swój własny, trzeci. Eberhard Mock to bohater powieści Marka Krajewskiego. POCK to akronim stworzony przez Tomasza Palaka w celu opisania zjawiska, któremu i ja poświęcam tu swoją uwagę[2]. Pozdrawiam obu i mam nadzieję, że żaden nie ma mi za złe. Okazja czyni złodzieja a ja tak dobrych inspiracji nie mogłem przepuścić.
POCK to akronim: Przedsiębiorca O Cechach Konsumenta. Nowy typ człowieka. Dla wielu lepszy – dokładnie dla tych, którzy nim się staną. Dla wielu (dokładnie dla wszystkich pozostałych) gorszy, w najlepszym razie obojętny. Nazwa, nawet jeśli nie mówi wszystkiego, pozwala domyślić się wielu kwestii.
Ale dość już o POCKu, koniec tego plagiatu. Czas na nowy. Nasz bohater zasługuje na własne imię. Leon. Odziedziczy je po kimś obcym, ale przyprawi dodaną od siebie, oryginalną treścią.
- Leon (nie)zawodowiec, czyli o kim w ogóle mowa.
Leon jest zarazem konsumentem i przedsiębiorcą. Wszystko zależy od tego czy kupuje w ramach swojego małego biznesu czy poza nim. Dodajmy mu jeszcze odrobinę charakteru. Leon prowadzi sklep. Dokładnie: handluje drukarkami. Kupuje i sprzedaje je szerokiemu światu.
To, która natura w danej chwili steruje Leonem, nie zależy dziś od rodzaju transakcji ale od tego, czy się ujawni. Gdy nabywa drukarkę dla córki u kolegi – jest doktorem Jekyllem, konsumentem. Ale gdy idzie do sklepu po czajnik do własnego biura i bezwstydnie „prosi fakturę” – budzi się w nim mroczny Pan Hyde, przedsiębiorca[3]. Spec od czajników. Człowiek, któremu osad z kamienia nie straszny…
No właśnie. Zauważono, że coś tu nie gra, że to rozdwojenie jaźni trochę nie ma sensu. Leon nie dość, że się rozdwaja, to jeszcze czyni to chaotycznie, nieracjonalnie. Dlatego dodano nowe przepisy. Do dwóch ustaw (Kodeksu Cywilnego oraz Ustawy o prawach konsumenta) wejdą zapisy o (mniej więcej takiej) treści:
[wymienione przepisy ustawy stosuje się] do osoby fizycznej zawierającej umowę bezpośrednio związaną z jej działalnością gospodarczą, gdy z treści tej umowy wynika, że nie posiada ona dla tej osoby charakteru zawodowego, wynikającego w szczególności z przedmiotu wykonywanej przez nią działalności gospodarczej, udostępnionego na podstawie przepisów o Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności GospodarczejW ten sposób Leon Przedsiębiorca zdobywa trzecią, pośrednią postać – Leona Niezawodowca.
Czy te oczy mogą kłamać?
[A. Osiecka]Leon Niezawodowiec (osoba opisana w przytoczonym wyżej przepisie) to po prostu ktoś, kto wprawdzie jest przedsiębiorcą, ale się „nie zna”. Z jednej strony kupuje „na firmę”, ale z drugiej jego wiedza i umiejętności w dziedzinie tego zakupu czynią zeń amatora. Nabywa biurko nie odróżniając mahoniu od mchu. Spinacze zamawia tylko po konsultacji z lekarzem i farmaceutą. Jego wiedza o samochodach pozwala mu tylko uruchomić silnik i prowadzić.
Zapamiętaj proszę tę definicję (mój opis, nie treść przepisu). Powtarzaj ją ilekroć będziesz zastanawiać się z którym Leonem rozmawiasz. Pomiń CEIDG (jeżeli nie znasz –brzydkie słowo, o którym dalej). To oczywiście ważne sprawy, ale najpierw, jeśli tylko możesz, spójrz w oczy swojego kontrahenta i spróbuj w nich dostrzec poczciwego Leona. Tam będzie jego prawdziwa natura. Tam będzie wszystko, co musisz o nim wiedzieć.
Skąd ten romantyczny występ? Stąd, że wszyscy koncentrują się na CEIDG. Tak, to prawda, w dodawanych przepisach pojawia się wzmianka o Centralnej Ewidencji. Tak, ona ma niebagatelne znaczenie. Ale nie – nie o nią w tym wszystkim chodzi. CEIDG to w równej mierze pomoc co pułapka, czy zaś oczy Lena mogą kłamać… chyba nie.
Hera, koka, GUS, PKD, i na domiar CEIDG
[parafraza kreatywna własna piosenki K. Czarneckiej]Przepis mówi o tym, że dla Niezawodowca umowa nie ma charakteru zawodowego, wynikającego w szczególności z przedmiotu wykonywanej (…) działalności gospodarczej.
Podstawowym kryterium jest więc „charakter zawodowy”, czyli „czy Leon z racji wykonywanego zawodu się na tym zna”. Przepis nakazuje przyjmować, że jeśli ktoś sam się zadeklarował jako profesjonalista z danej dziedziny to nim jest i nie musimy się o to troszczyć. Pchał się na ring to dostał w… Leon wpisał, że prowadzi kwiaciarnię[4]? Mam prawo przyjąć w ciemno, że na kwiatach się zna.
Skąd wiem jak Leon się zadeklarował? Z Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej (CEIDG). W uproszczeniu – jest to rejestr, w którym każda osoba fizyczna (człowiek) musi się wpisać jeśli prowadzi działalność gospodarczą. W CEIDG podaje się od 1 do 10 „przedmiotów działalności gospodarczej” – czyli branż, w których chce się działać i te właśnie informacje nabierają coraz większego znaczenia.
Prawo coraz częściej sięga do tego źródła informacji w celu „klasyfikowania” przedsiębiorców. Z jego pomocą identyfikuje się podmioty uprawnione do prowadzenia handlu w niedzielę – nie jest w gruncie rzeczy ważne co robisz, ważne co deklarujesz. To samo kryterium działa w przypadku niektórych zapisów „tarcz antykryzysowych”. Teraz dochodzi kwestia oceny „na czym zna się przedsiębiorca”.
Byłby to bardzo dobry pomysł gdyby nie pewien drobiazg. Kluczem jest inny akronim: PKD – Polska Klasyfikacja Działalności. PKD to system opisujący branże gospodarki za pomocą nazw, kodów (numerów) i opisów. Powstał na potrzeby statystyki, ujawniamy go w rejestrach na potrzeby GUS i dlatego też nie jest (nie był?) obwarowany żadnymi szczególnymi sankcjami. Chodziło o badania, nie o… no właśnie.
Główną zaletą z punktu widzenia władzy ustawodawczej i wykonawczej jest to, że PKD istnieje. Mamy system, mamy klasyfikację, mamy jak ustalać kto co robi. Problem w tym, że ów system raczej nie jest przystosowany do wymogów rządzenia. Nie po to powstał i gdy próbujemy go stosować, powstają różne ciekawe sytuacje. No bo co zrobić z takimi kwiatkami:
- PKD 96.04.Z Działalność usługowa związana z poprawą kondycji fizycznej – tu mieszczą się łaźnie i odchudzanie;
- PKD 90.Z Sprzedaż hurtowa niewyspecjalizowana – mówiąc krótko przedsiębiorca handluje „nie wiadomo czym”;
- 90.Z Pozostała działalność profesjonalna, naukowa i techniczna, gdzie indziej niesklasyfikowana – w życiu bym nie wpadł na to o co tu chodzi a nawet znając definicję (niezwykle bogatą, zachęcam)[5] nie umiałbym odgadnąć czym zajmuje się ten konkretny kontrahent.
OK, to są przykłady skrajne, spójrzmy na coś prostszego, przypadek Leona. Handel drukarkami (przypomnę – to biznes naszego Bohatera) nie jest samodzielną pozycją. Zapewne jego wpis w Centralnej Ewidencji zawiera PKD 47.41.Z – Sprzedaż detaliczna komputerów, urządzeń peryferyjnych i oprogramowania prowadzona w wyspecjalizowanych sklepach.
No i mam problem. Ten kod PKD obejmuje kilka rodzajów towarów, nie tylko drukarki. GUS nie potrzebuje więcej. Ale ja i Leon potrzebujemy. I gdy Leon kupi sobie system operacyjny do komputera służbowego, to… nie wiem czy uznać go za Zawodowca czy nie. PKD tej transakcji sugeruje zawodowy charakter, ale tylko dlatego, że jest niekonkretny, zbyt szeroki. Leon nie miał możliwości dokładnie opisać tego w CEIDG. A jednocześnie dobrze wiem, że Leon nie jest w tej dziedzinie biegły, bo sam lojalnie poinformował sprzedawcę o swojej niekompetencji.
Sięgnijmy jeszcze na chwilę do przepisu. Na szczęście ustawodawca wykazał się dozą rozsądku i nie wymaga od nas sztywnego patrzenia na PKD. Zwróciliście uwagę na zwrot „w szczególności”? On jest w przepisach bardzo ważny i łatwo „przeoczany”. Oceniając pozycję Leona musisz patrzeć „w szczególności” na jego PKD, czyli:
- nie możesz jego PKD pominąć;
- nie możesz się do tego bezrefleksyjnie ograniczyć.
Krótko mówiąc musisz pamiętać o PKD, ale nic nie zwalnia cię z obowiązku spojrzenia Leonowi w oczy, jak napisałem wyżej. Patrz na wszystkie okoliczności sprawy. Wykaż się rozsądkiem. Lub inaczej – nie cwaniacz mówiąc, że spojrzałaś w PKD i już cię nic więcej nie interesuje.
Wróćmy do zarysowanego wcześniej pytania: co bym zrobił ja jako sędzia, któremu przedstawiono „dylemat Leona i systemu operacyjnego”? Nie mając podpowiedzi w postaci ukształtowanego orzecznictwa sądów ja (podkreślam: ja) przyznałbym mu rację. Wprawdzie jego PKD sugeruje, że na komputerach się zna, ale sprawdziłem i wiem, że ani trochę. A już na systemach operacyjnych laptopów na pewno. Zna się tylko na drukarkach, było to wiadome. Jest Niezawodowcem.
To, jak będą orzekały sądy, jest dla mnie zagadką, ale tylko w części. Jestem prawie pewny, że w wielu sprawach będą bezrefleksyjnie patrzyły w PKD. To jest proste, sądy lubią prostotę. Ale nie zawsze. Jestem przekonany, że najdalej za trzy lata będziemy mieli ciekawe orzecznictwo. Wtedy będzie można z dużą dozą pewności powiedzieć, czy CEIDG jest w praktyce wskazówką czy „wyrokiem”. Jak znam życie trochę jednym trochę drugim. Ale dziś tego jeszcze nie wiemy, pamiętaj o tym.
Wołając: Treści! Treści! Treści!
[J. Kaczmarski, Szturm]Pominęliśmy, choć tylko częściowo, jeden ważny fragment przepisu, istotny aspekt oceny sytuacji Leona. Otóż to, czy umowa ma charakter „zawodowy”, ma wynikać z treści zawieranej umowy. „Treści” czyli czego?
Widzę tu dwie odpowiedzi. Po pierwsze treść umowy to prawa i obowiązki stron. Na przykład (zwłaszcza!) sprzedawany towar. Te kwestie poruszyłem wyżej: to, co jest sprzedawane, jest treścią umowy i to coś determinuje charakter Leona w kontekście jego PKD i innych dostępnych informacji. Ale treścią umowy są też wszystkie umieszczone w niej postanowienia szczególne. Nawet bardziej.
Rozpatrzmy następujący przykład: Leon kupuje maszynę produkującą lody. W zasadzie moglibyśmy mieć wątpliwości czy na maszynach się zna, zwłaszcza że w jego PKD nic o tym nie ma[6]. Można więc przyjąć, że to Leon Niezawodowiec. Ale w umowie znajdują się takie oto zapisy: po wyprodukowaniu maszyny pracownicy Leon Enterprises pojadą do wykonawcy w celu przeprowadzenia testów… Czyli że Leon ma ludzi, którzy znają się na rzeczy. Jest Zawodowcem. Nie dlatego, że on sam to ogarnia, ale jego „firma” już tak. I wynika to właśnie z treści umowy.
Dotknęliśmy tu kwestii nieoczywistej. Zapewne dla wielu będzie to banalne, ale jestem przekonany, że niejedna osoba spróbuje tu kombinacji na etapie procesu sądowego (a wiele dopóki sprawa nie trafi do sądu). Moim zdaniem (ja tak rozumiem przepisy, tylko tyle i aż tyle) zawodowy charakter oceniamy nie przez pryzmat konkretnego człowieka – przedsiębiorcy, ale jego wszystkich przedsiębiorstw, w dodatku rozumianych bardzo szeroko. Wyobraźmy sobie, że Leon odziedziczył po stryjku sklep z lodami. Nie ma o tym pojęcia, nigdy się tym nie zajmował, ale skoro ten biznes wpadł mu w ręce to go nie zamknie. Powierzył zarządzanie w tym zakresie swojemu kuzynowi i sam się do niego nie dotyka, ale formalnie to Leon jest przedsiębiorcą. Zakup maszyny do lodów ma dla niego charakter zawodowy, bo to jego biznes.
Na koniec wątku trzeba omówić jeszcze jedną kwestię, w sumie najważniejszą, która zapewne będzie budziła większe kontrowersje. Czy Leon może w umowie w sposób wiążący po prostu oświadczyć, że zawodowcem jest? Taka deklaracja bardzo uprościłaby sprawę i zapewne nikt nie miałby wątpliwości, gdyby nie ogromne pole do nadużyć. Bo jeśli pozwolimy to presja na tego typu oświadczenia będzie ogromna i w zasadzie wypaczy przepisy. A my lubimy oświadczenia – proste papierki potwierdzające nieprawdę tak oczywistą, że aż boli, podpisane ze swobodą charakterystyczną dla rozmówców Vito Corleone.
Obstawiam więc, że po latach z Sądu Najwyższego przyjdzie odpowiedź najbardziej typowa z możliwych: „to zależy”. W zasadzie nie widzę przeszkód, nawet zachęcę dalej by takie oświadczenia w umowach umieszczać, ale wszystko w granicach rozsądku. Jeżeli w regulaminie sprzedaży sklepu internetowego będzie sztywno wpisane, że kupujący jest Zawodowcem i rezygnuje z konsumenckich uprawnień to nie wróżę sklepowi sukcesów przed sądem.
- Prawo konsumenckie, a w zasadzie klauzule abuzywne.
Wyznam Wam, że moja podróż z Leonem nie jest łatwa. Do pociągu wsiadłem dawno temu z myślą, że rozjadę nowe przepisy jak pendolino gałązkę brzozy. Z czasem, po kolejnej przerwie w pisaniu i jeszcze jednej lekturze przepisów, doszedłem do wniosku, że są jednak znośne, że przesadziłem. A dotychczasowa praca trafiła do kosza.
Nie znaczy to jednak (jak widać), że nie ma o czym pisać. Można się delektować podróżą. Zobaczyć krainę, do której przybywa Leon. Przepisy konsumenckie. Kawał naprawdę ciekawej poezji…
Zmiany dotyczyć będą trzech zasadniczych dziedzin. W przypadku Niezawodowca:
- przysługiwało będzie „konsumenckie” prawo odstąpienia od umowy na zasadzie „rozmyśliłem się”;
- obowiązują korzystniejsze reguły rękojmi;
- nie będzie wolno stosować klauzul abuzywnych.
Wyznam Wam teraz, że piszę dla przyjemności. O tym, co wydaje mi się ciekawe, intrygujące, bulwersujące. O kwestiach nudnych nie. Prawo odstąpienia od umowy pominę zakładając, że je rozumiemy. Nad rękojmią się prześlizgnę, bo tu jednak coś ciekawego jest, ale bez przesady. Za to klauzule abuzywne są rzeczywiście wyjątkowe.
Rękojmia.
Załóżmy, że Leon kupił ten czajnik do biura. Kierował się reklamą – ale nie tą prymitywną w stylu „z naszym czajnikiem zostaniesz Misterem Mazowsza” tylko bardzo merytoryczną. Producent zapewnił, że jego czajnik trzyma ciepło jak termos. A tu zonk – woda stygnie. Choć Leon kupił „na firmę” to od stycznia może składać reklamacje. Wprawdzie to nie sprzedawca obiecał, ale mimo wszystko powinien wiedzieć co sprzedaje. Bo prawda jest taka, że na tych zapewnieniach korzystał[7].
Ponadto w końcu Leon nie będzie musiał tego czajnika od razu sprawdzać (co jest bardzo trudne kiedy ktoś się po prostu „nie zna” i w czajniku poezji nie dostrzega)[8]. Skorzysta też z dobrodziejstwa art. 556² Kodeksu Cywilnego: Jeżeli kupującym jest konsument [teraz: również Niezawodowiec], a wada fizyczna została stwierdzona przed upływem roku od dnia wydania rzeczy sprzedanej, domniemywa się, że wada lub jej przyczyna istniała w chwili przejścia niebezpieczeństwa na kupującego. Zepsuje się w ciągu roku? Niech sprzedawca udowodni, że to nie wada fabryczna.
Niezawodowiec będzie też w trochę lepszej pozycji w innym aspekcie. To on, a nie sprzedawca, wybierze czy chce wymiany czy naprawy. A gdy sprzedawca nie odpowie na reklamację w ciągu 14 dni reklamacja będzie automatycznie uważana za uwzględnioną.
Ustawodawca zdecydował się jednak na ciekawy wyjątek. Ciekawy, ponieważ pozwala nam ocenić zasady opisane w poprzedniej części. Otóż Niezawodowiec, w przeciwieństwie do konsumenta, będzie mógł się zrzec przysługujących mu przywilejów[9]. A skoro może zrzec się szczegółowych uprawnień to chyba może również zadeklarować, że jest Zawodowcem i że uprawnienia szczególne w ogóle mu nie przysługują.
Klauzule abuzywne.
W szkole podstawowej często mi powtarzano, że „dziewczynek bić nie wolno”[10]. Już wtedy rosła we mnie przekora. „Aha, czyli a contrario[11] chłopców wolno”. Czyli tego kolegę, co jest dwa razy mniejszy ode mnie, to mogę, bo nie jest dziewczynką. Ale tej koleżance, co jest ode mnie większa i która mi właśnie przyłożyła w ucho to już nie mogę oddać[12]?
Zastanówmy się jak kodeks cywilny nakazuje traktować konsumenta. Spójrzmy czego nie wolno mu zrobić, jakiej krzywdy wyrządzić. A potem uświadommy sobie, że te zakazy „niekonsumentów” nie dotyczą. I że w dodatku tak naprawdę to czasem i tak możemy, gdy konsument „sam się prosi”…
Pełny przepis wymieniający przykładowe klauzule niedozwolone (art. Kodeksu Cywilnego) jest długi, tu jedynie przedstawiam podsumowanie. Otóż zawierając umowę z konsumentem (trzymajcie się):
- trzeba ją wykonać (dotyczy tego osiem klauzul abuzywnych, w różnych odsłonach);
- konsument musi mieć możliwość poznania treści umowy, którą zawiera (również osiem, lista częściowo pokrywają się z wcześniejszą);
- odpowiada się za to jak wykona się umowę lub że się jej nie wykona (trzy klauzule);
- musimy dać konsumentowi elementarną równość szans, nie możemy stosować nadużyć, wyzysku itd. (cztery klauzule).
Ciekawe, prawda? Jak żyć w świecie takich obostrzeń? Jest jeszcze lepiej, bo tak naprawdę te ograniczenia to bezwzględne nie są. Tłumacząc na język potoczny: „można bić konsumenta jeśli się zgodzi”. Nie wiecie nawet jak prawnicy lubią argument „przecież się zgodził”. W języku prawniczym brzmi to zaś tak (art. § 1 Kodeksu Cywilnego):
Postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (niedozwolone postanowienia umowne). Nie dotyczy to postanowień określających główne świadczenia stron, w tym cenę lub wynagrodzenie, jeżeli zostały sformułowane w sposób jednoznaczny.
Wskazane w nawiasie „niedozwolone postanowienia umowne” to właśnie klauzule abuzywne. Kodeks Cywilny pozwala nam więc ukształtować prawa konsumenta nieuczciwie i niezgodnie z dobrymi obyczajami, jeżeli tylko z nim to „uzgodnimy indywidualnie”. Z nie-konsumentem nie musimy zaś indywidualnie uzgadniać nic.
Postawię ryzykowną tezę: tym akurat nie musimy się przejmować. Te obowiązki są tak proste i oczywiste, że niezależnie od tego czy mamy do czynienia z konsumentem czy przedsiębiorcą powinny być stosowane. Oczywiście są przypadki szczególne i każdy, nawet najbardziej kontrowersyjny zapis w jakichś warunkach ma sens. Jednak wtedy we własnym interesie musimy to opisywać w umowie, wyjaśniając te szczególne okoliczności czytelnikowi. Takim czytelnikiem będzie na przykład sąd, który kiedyś będzie analizował umowę czy nawet… my sami. Uwierzcie proszę, czasem do starej umowy sięga się po latach i warto samemu sobie napisać wyjaśnienie własnych działań. Takie omówienie w umowie będzie niczym innym jak „indywidualnym uzgodnieniem” z konsumentem lub Niezawodowcem. Sursum Corda, klauzule niedozwolone co do zasady nie są dla nas-sprzedawców przykrością…
Co do zasady. Jest grupa klauzul, o których warto mimo wszystko pamiętać, bo nie są oczywiste. Oto one (z tego samego art. Kodeksu Cywilnego):
- konsument musi mieć prawo potrącenia wierzytelności;
- konsumentowi trzeba zwrócić pieniądze gdy się rozmyśli;
- to przedsiębiorca odpowiada za zachowania swoich współpracowników (np. przedstawicieli handlowych – nie może uzależniać wykonania swoich obowiązków od ich działań);
- konsument musi mieć prawo pójść do sądu – i to sądu, który wskazuje Kodeks Postępowania Cywilnego a nie wybranego przez przedsiębiorcę.
W tym miejscu zarysowuje się pewna niedoskonałość rozumowania ustawodawcy. Albo inaczej – niedoskonałość systemu prawnego, której ustawodawca nie był w stanie obejść. Otóż Leonem Przedsiębiorcą jest zarówno lokalny szewc, prawnik jak i magnat przemysłowy. Zwykle kojarzymy „jednoosobowych przedsiębiorców” jako drobnych a wielkie zakłady przemysłowe utożsamiamy ze spółkami. Co do zasady słusznie, ale nie zawsze tak jest. Znam spory zakład produkcyjny (handel krajowy i zagraniczny), który jest prowadzony w formie jednoosobowej działalności gospodarczej. Pan Prezes (formalnie nie będący prezesem, bo przecież nie istnieje spółka) zapewne się ucieszy, że kupując „na firmę” czajnik będzie chroniony tak bardzo, że nawet właściwości sądu nie można mu narzucić.
- Oni są wśród nas.
Poprzednia część była w znacznej mierze poświęcona tym, którzy Leonami Niezawodowcami się staną. Pokazuje jak wiele i niewiele zarazem zyskujemy. Teraz pomyślmy chwilę o kontrahentach Leonów. Jak pytał Człowiek, którego pseudonimu lepiej nie wymawiać: Co robić?
Widzisz jakie uprawnienia Niezawodowiec otrzyma. Oceń czy w twoim biznesie coś to zmieni. Nie stosujesz klauzul abuzywnych? Nie sprzedajesz na odległość? Rękojmia to dla Ciebie nie problem? Nic się nie zmienia.
Jeżeli masz regulamin to sprawdź czy jest w nim mowa o konsumencie. Jeżeli tak, to rozszerz go o Leona Niezawodowca. Jeśli nie – zastanów się czy konsumenta nie brakuje. Być może Twój biznes koncentrował się na kontaktach B2B z Niezawodowcami. W takim przypadku (jeżeli przepisy konsumenckie są dla ciebie istotne) po prostu musisz przeżyć drobny szok. Przykro mi.
Oni są wszędzie!
Załóżmy że sprzedajesz towar w internecie. Dziesiątki transakcji dziennie. Wśród Twoich kontrahentów pojawi się więc niejeden Niezawodowiec. Być może nawet niejeden zwrot towaru. Problem w tym, że… chyba nie masz na to wszystko wpływu. Czy jesteś w stanie ich wychwycić, rozróżnić konsumenta, Zawodowca i Niezawodowca? Raczej nie.
Nie dowiesz się o nich nic. Nie masz możliwości, by z nimi porozmawiać a co dopiero uzgodnić warunki umowy. CEIDG/PKD… i tak nie sprawdzisz, pomijając to, że kody mogą ci niewiele powiedzieć. Jest pewien pomysł, ale… Można spróbować poprosić klientów-przedsiębiorców o deklaracje (checkbox?), tylko… ośmielę się stwierdzić, że mało kto przyzna się do bycia Zawodowcem. Bo po co?
Zwróć jednak uwagę na pewien drobiazg. Tak naprawdę nie jest ważne z kim umowę zawierasz, zwłaszcza że (zakładam taki przypadek) i tak będzie ona standardowa a większość Przedsiębiorców to powinni być i tak Niezawodowcy. Problem pojawi się dopiero później, w momencie sporu, roszczeń klienta. A więc liczy się to z kim się spierasz. Nie możesz wychwycić Leona Zawodowca przy wejściu, bo weryfikowanie (przykładowo) tysiąca osób sporo kosztuje. Ale możesz próbować zweryfikować te dziesięć osób, które zaczną stwarzać problemy.
Klient zgłosił zwrot? Sprawdź wtedy jego PKD. Reklamacja? Wejdź wtedy na jego stronę internetową, zwróć uwagę czy jego branża nie handluje towarem, który kupił od ciebie. Nie sprawdził od razu towaru? Nie miej litości dla cwaniaka. I najważniejsze – pamiętaj, że prawo prawem, ale tak naprawdę liczy się sprawiedliwość. A o tę trzeba walczyć. Można ją też negocjować.
Dwie strategie.
Na koniec zostawmy sobie te biznesy, w których Leona można sprawdzić już „na wejściu”, ponieważ jest na to czas.
Przykład z życia. Duży zakład produkujący narzędzia. Klient to osoba fizyczna prowadząca własny warsztat. Przyjeżdża handlowiec, dokonuje pomiarów, firma przygotowuje rysunki techniczne, klient zamawia. Wszystko pięknie aż pojawi się reklamacja: narzędzia nie pasują do maszyny kupującego.
Zastanówmy się przez chwilę dlaczego w ogóle doszło do sporu sądowego. Albo jedna albo obie strony „przycwaniaczyły”. Nabywca otrzymał rysunki techniczne. Dostał informację jaki towar zostanie dla niego wytworzony. Został poproszony o akceptację i nie zgłosił żadnych uwag. Tłumaczy, że „on się nie zna”, ale… no właśnie. Mógł powiedzieć, że nie jest specjalistą i potrzebuje w tym pomocy. Zostawmy go jednak na chwilę.
Handlowiec mówi, że on zawsze prosi klienta o sprawdzenie i potwierdzenie. Jak jest – nie wiem – nie było mnie tam. Wierzę człowiekowi, ale niezależnie od tego czegoś zabrakło. Załóżmy jednak na chwilę, że mówi nieprawdę. Skąd to się bierze?
Obie strony zagrały w specyficzną „grę”. Aby uniknąć takiej sytuacji należało dodać do transakcji z Niezawodowcem pewien koszt. Koszt konsultacji. Jednak żadnej ze stron nie jest to w smak: sprzedawca zapewne uznał to za zbędny koszt, którego nie byłby w stanie łatwo przerzucić na nabywcę. Być może nie chciał też „niepokoić” nabywcy, zależało mu na samej transakcji (wciągnięciu nabywcy). Lepiej martwić się kłopotliwym klientem niż nie mieć klienta. Nabywca zapewne nie chciał dodatkowo płacić. A może liczył, że jak będzie błąd, to odzyska poniesiony koszt, coś wynegocjuje?
Ta strategia jest korzystna dla silnego. Silny po prostu jest neutralny względem ryzyka, wszystko kalkuluje, jeden (ewentualny) przegrany proces go nie zaboli a wygrana przyniesie korzyści. W powyższym przypadku jedna ze stron chyba przeszacowała swoją siłę i możliwości.
Przyjmijmy, że nie należysz do silnych. Albo koszt konsultacji nie jest dla ciebie wysoki. A może chcesz budować dobre relacje z klientami i podbudowywać swoją renomę? Wtedy przyjmij strategię następującą: sporządź umowę (a przynajmniej pozyskaj proste, jednoznaczne oświadczenia), w której dokładnie wskażesz to, co ważne: że kupujący sam wszystko ogarnie albo że nie umie – i wtedy to ty odpowiadasz.
Ten sam mechanizm dotyczy Leona. Jeżeli samodzielnie negocjujesz umowy poproś o jednoznaczną deklarację. Jeżeli robi to twój przedstawiciel – naucz go takie oświadczenia pozyskiwać. Pytajcie o ważne rzeczy. Jak napisałem wyżej – ustalenie statusu Leona Zawodowca w umowie powinno być jak najbardziej akceptowalne. To pomoże uniknąć niektórych problemów[13]. Dobre porozumienie to serdeczne porozumienie.
Życzę Ci dobrego Nowego Roku… Leonie.
Somebody please stand up, stand up and tell the world
We’ve got to come together, and fill this world with love.
[Mighty Sam McClain „New Man in Town”]
autor: radca prawny Piotr Dąbrowski
Przypisy
[1] Np. Lehman Brothers.
[2] Artykuł Tomasza Palaka możesz przeczytać tu:
https://www.tomaszpalak.pl/nadanie-przedsiebiorcom-praw-konsumentow-o-co-chodzi/
[3] Tak, wiem, kupi „na firmę” a córka po prostu będzie korzystać z firmowej.
[4] Przykład nie jest błędem. Wcześniej podałem, że handluje drukarkami. Nie ma jednak przeszkód, by – co do zasady – jedna osoba prowadziła działalność we wszystkich możliwych dziedzinach. Nie jest to zapewne codzienność, ale jedna osoba może zarazem prowadzić firmę budowlaną, być artystą-malarzem i wykładowcą akademickim.
[5] Zgodnie z definicją (cytuję całość):
Podklasa ta obejmuje: – pośrednictwo w interesach tj. organizowanie zaopatrzenia lub sprzedaży dla małych i średnich firm, z wyłączeniem pośrednictwa w handlu nieruchomościami, – pośrednictwo w zakupie lub sprzedaży patentów, – działalność związaną z wyceną, z wyłączeniem wyceny nieruchomości i wyceny dla towarzystw ubezpieczeniowych (antyki, biżuteria itp.), – kontrolę dokumentów przewozowych, informacje dotyczące stawek za fracht, – działalność związaną z prognozowaniem pogody, – doradztwo w zakresie bezpieczeństwa, – działalność agronomów i ekonomistów rolnych, – doradztwo w sprawach środowiska naturalnego, – pozostałe doradztwo techniczne, – doradztwo inne niż doradztwo z zakresu architektury lub inżynierii oraz doradztwo w zakresie zarządzania, – działalność związaną z opracowywaniem kosztorysów, – działalność agentów lub agencji występujących w imieniu indywidualnych osób, w celu zaangażowania do filmu, teatru oraz innej działalności artystycznej lub sportowej, wydania książek, nagrań muzycznych, scenariuszy sztuk, prac artystycznych i fotografii przez wydawców, producentów itp.
Podklasa ta nie obejmuje: – sprzedaży hurtowej na aukcjach używanych pojazdów samochodowych, sklasyfikowanej w odpowiednich podklasach grupy 451, – sprzedaży detalicznej prowadzonej przez domy wysyłkowe lub Internet, sklasyfikowanej w 4791Z, – sprzedaży detalicznej prowadzonej przez domy aukcyjne, sklasyfikowanej w 4799Z, – pośrednictwa w handlu nieruchomościami, sklasyfikowanego w odpowiednich podklasach grupy 683, – działalności rachunkowo-księgowej, sklasyfikowanej w 6920Z, – doradztwa w zakresie zarządzania, sklasyfikowanego w 7022Z, – działalności doradców w zakresie architektury i inżynierii, sklasyfikowanej w odpowiednich podklasach grupy 711, – projektowania maszyn, urządzeń i obiektów produkcyjnych, sklasyfikowanego w grupie 7112Z, 7410Z, – badań weterynaryjnych i nadzoru związanego z produkcją żywności, sklasyfikowanych w 7120A, – projektowania i realizowania kampanii reklamowych, sklasyfikowanych w 7311Z, – tworzenia stoisk oraz innych miejsc wystawowych, sklasyfikowanego w 7311Z, – działalności związanej z organizacją targów i wystaw, sklasyfikowanej w 8230Z, – działalności niezależnych licytatorów, sklasyfikowanej w 8299Z, – zarządzania programami lojalnościowymi, sklasyfikowanego w 8299Z, 8899Z.
[6] Ten wątek będzie jeszcze poruszany, ponieważ, ku mojemu zdziwieniu, oczywisty nie jest. Postawmy pytanie: czy producent śrubek może nie znać się na maszynach produkujących śrubki? Odpowiedziałbym, że oczywiście nie… gdybym nie miał już trzech procesów z przedsiębiorcami, którzy się zarzekają, że są całkowitymi amatorami.
[7] Art. 556¹ § 2 k.c.: Jeżeli kupującym jest konsument, na równi z zapewnieniem sprzedawcy traktuje się publiczne zapewnienia producenta lub jego przedstawiciela, osoby, która wprowadza rzecz do obrotu w zakresie swojej działalności gospodarczej, oraz osoby, która przez umieszczenie na rzeczy sprzedanej swojej nazwy, znaku towarowego lub innego oznaczenia odróżniającego przedstawia się jako producent.
Warto dodać tu wyjątek z art. 557 § 3 (który nie wiedzieć czemu znajduje się kilka przepisów dalej, co skutecznie utrudnia jego zauważenie):
Sprzedawca nie jest odpowiedzialny względem kupującego będącego konsumentem za to, że rzecz sprzedana nie ma właściwości wynikających z publicznych zapewnień, o których mowa w art. 5561 § 2, jeżeli zapewnień tych nie znał ani, oceniając rozsądnie, nie mógł znać albo nie mogły one mieć wpływu na decyzję kupującego o zawarciu umowy sprzedaży, albo gdy ich treść została sprostowana przed zawarciem umowy sprzedaży.
[8] Nakazywał to art. 563 k.c.
[9] Art. 558 § 1 zd. 2 k.c. nie pozwala (co do zasady) wyłączyć ani ograniczyć uprawnień z rękojmi przysługujących konsumentowi. Wobec Niezawodowca stosowany jednak nie będzie.
[10] Jest to szczególnie ciekawe ponieważ nie biłem dziewczynek. To wiele mówi o naszym społeczeństwie (nie to, że nie biłem, ale to jaki nacisk kładziono na te „lekcje”).
[11] A contrario – jedna z reguł rozumowania. Dosłownie „z przeciwieństwa”. Mam nadzieję, że wykorzystanie tego zwrotu w tekście jest jasne.
[12] scena z życia – mam nadzieję, że przekonałem Was, iż lekcja na temat bicia dziewczynek nie była mi potrzebna
[13] Wybacz, proszę, że sugeruję, że nie zawierasz starannie umów. Po prostu doświadczenie uczy, że wiele osób tego nie rob. Wybierają strategie korzystne tylko z pozoru.